W ostatnim odcinku najsłynniejsza polska restauratorka wybrała się do Pabianic, by tam uratować bar “Niebo w gębie i na talerzu”. Właścicielami było tam polsko-holenderskie małżeństwo, które miało problem nie tylko ze swoim biznesem, ale i ze związkiem.
Kiedy Gesslerowa weszła do baru od razu gorzej się poczuła. Trzeba przyznać, że wnętrze było wyjątkowo okropne i wcale nie chodzi o to, że było zniszczone, czy brudne. Ściany były, jako nazwała Magda w kolorach “żarówiastych” – zielonym i pomarańczowym. Zanim dostała kartę już stwierdziła, że chce się jej wymiotować jak patrzy na te ściany. Jedzenie nawet nie wypadło tak źle, jak ocena wyglądu pomieszczenia. Ale równie kiepska sytuacja była między małżonkami, którzy najwyraźniej nie do końca wiedzieli po co są razem. Kobieta ciągle narzekała na męża, a Holender ne wiedział, o co chodzi. Typowe…
Lokal zmienił nazwę na “Latający John” (mąż właścicielki ma tak na imię) i wystrój. Ściany przemalowano na biało, a wystrój zrobiono w holenderskim styl. Pojawiła się fototapeta z wiatrakami i niebieskie akcenty. Trzeba przyznać, że zrobiło się wyjątkowo przyjemnie.
Gesslerowej już nie chciało się wymiotować, kolacja przebiegła pomyślnie. Po kilku tygodniach wróciła i choć lokal wyglądał tak jak go zostawiła, to serwowane dania już nie. Trochę odzwierciedlały sytuacje między małżonkami, nie do końca wyjaśnioną i daniom też czegoś brakowało.
Był to wyjątkowo spokojny odcinek jak na Magdę Gessler, o dziwo nie chciała się pastwić nad nieudanym małżeństwem. Prawie zajęła się tylko kuchnią. Nie rzucała “ku***”, ani talerzami.
Pewnie to cisza przed burzą następnego odcinka. Liczymy, że nas Gesslerowa nie zawiedzie.
Zobacz zdjęcia! Tragiczne wnętrze przed rewolucją? A co myślicie o nowym “wystroju”?
źródło: “Kuchenne rewolucje” TVN